Boże Narodzenie na Kasprowym Wierchu...
Kto powiedział, że w święta trzeba siedzieć w domu przy suto zastawionym stole?! Może lepiej w tym czasie zrobić coś ciekawego, na przykład udać się do Zakopanego? A jeśli przy okazji można spotkać się z siostrą, to jest ku temu idealna okazja. Nie zastanawiając się zbyt długo wsiedliśmy do auta i ruszyliśmy w dobrze znaną nam drogę. Do celu dotarliśmy już po 1,5 godzinie, och ile bym dała, żeby Zakopianką zawsze jeździło się tak dobrze jak w Boże Narodzenie. Mimo kaprysów pogody, spadł na nas deszcz, przyświeciło nam słońce prosto w oczy, doczekaliśmy się tego najlepszego- płatków śniegu, musieliśmy przyjechać aż tutaj, żeby mieć białe święta ;-) Skoro byliśmy już w górach grzechem by było nie wybrać się gdzieś na spacer, uwzględniając umiejętności najmłodszego członka rodziny, w tym wypadku kuzyna Wiki, zdecydowaliśmy się na Kalatówki. Do Kuźnic podjechaliśmy busem, jakimś cudem wiozący nas góral przekonał nas do wjazdu koleją linową na Kasprowy Wierch. Brak tłumów przed kasami był bardzo kuszący, więc ten pomysł przypadł nam do gustu. Wiem, że wjazd kolejką jest mało ambitny i już teraz obiecuję, że letnią porą pokonamy tą trasę na własnych nóżkach, ale zimą, z dziećmi u boku to jedyne rozsądne wyjście, zwłaszcza że robiło się coraz bardziej biało i mroźnie.
Kolejka na Kasprowy Wierch po raz pierwszy ruszyła w 1936 roku. Obecnie na szczyt wjeżdża się nowoczesnym wagonikiem, który jednorazowo może przewieźć 60 osób. Na wysokości Myślenickich Turni trzeba przesiąść się do drugiego wagoniku, którym dojeżdża się na szczyt. Wjazd mimo, że trwa tylko 12 minut jest naprawdę fajny, zwłaszcza dla maluchów, które przez wielkie panoramiczne okna bez problemu mogą podziwiać mijane krajobrazy.
Widok na polanę na Kalatówkach |
Na szczycie Kasprowego Wierchu znajduje się stacja, w której mieści się dobrze zaopatrzona restauracja, w zimowe dni zbawiennie serwująca między innymi grzańca galicyjskiego, czy grzane piwo, bezcenny trunek po tym jak wiatr weźmie nas w swoje obroty i tak nas wysmaga, że nawet szpik kostny zamienia się w sopelek lodu. Jednak nie stacja jest tutaj atrakcją, atrakcją jest to co widzimy zaraz za jej drzwiami. Widoki na szczyty gór są tak bajeczne i malownicze, że bez względu na warunki pogodowe nogi same nas niosą :-) My akurat nie nacieszyliśmy się nimi w pełni z racji słabej widoczności, ale i tak było warto, w górach czujemy się wolni jak ptaki, a mocne podmuchy wiatru prawie, że nas w nie zamieniły ;-) Wykorzystując fakt, że Wiki mogła zostać z ciocią bez zastanowienia ruszyliśmy przed siebie. Szlak był mocno oblodzony, wiatr upierdliwy, więc przemieszczanie się było mocno utrudnione, ale nie poddaliśmy się. Doszliśmy najdalej ze wszystkich osób tam przebywających, pokonaliśmy oszałamiający kilometr, to dopiero wyczyn ;-) ;-) ;-) Podczas robienia zdjęć myślałam, że łapa mi zamarznie i odpadnie :-) Do tego wiatr wzbijał w powietrze zmrożony śnieg, który z wielką radością wbijał się nam w oczy i w każdy skrawek skóry nie chroniony ubraniem, po powrocie wyglądaliśmy jak dwa świeżo wyrwane z ogródka buraki, dwa buraki z bananem na twarzy :-) Tak, tak, mimo tych wszystkich "niedogodności" strasznie nam się to wszystko podobało, było naprawdę cudnie, bosko i rewelacyjnie :-) Może to dziwne, ale ogarnęła nas dziecięca beztroska, za to właśnie kochamy góry, za tą radość i wolność, którą nam zapewniają. Po tym jakże wspaniałym dniu zdecydowaliśmy, że będziemy częściej odwiedzać zimową porą nasze Tatry i Was również do tego zachęcamy :-)
Ho ho ho skoro jest śnieg, to jest i święty Mikołaj |
Stacja na Kasprowym |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz